stacja
któryś peron
jedna z alejek
tłum
zręczny uścisk dłoni
nieprzelotny pocałunek
taksówka z punktu a do punktu b
noc niespokojna
tania pościel
poranne promienie słońca
śnieg za oknem
filiżanki w kredensie
łza na policzku
miejsce w powrotnym pociągu
pusta ulica
poza zasięgiem mojego istnienia
tutaj
szepty przecinają skórę
sobota, 15 grudnia 2012
wtorek, 11 grudnia 2012
73: traktat niewiary
nie wierz mi
nie ufaj mi
bierz mnie na niepoważnie
nie dotykaj mnie
nie całuj
nie obserwuj
w Twoim własnym domu
wyznasz mi dla Ciebie chwilowe wszystko
a jutro będę dla siebie samego
nikim
tutaj
staniesz przede mną nagi
a jutro przerysuję ten obraz silniejszą emocją
taktowany człowieczeństwem
nie wierz mi
nie ufaj mi
jestem człowiekiem
i to wszystko co ludzkie jest mi obce
nie ufaj mi
bierz mnie na niepoważnie
nie dotykaj mnie
nie całuj
nie obserwuj
w Twoim własnym domu
wyznasz mi dla Ciebie chwilowe wszystko
a jutro będę dla siebie samego
nikim
tutaj
staniesz przede mną nagi
a jutro przerysuję ten obraz silniejszą emocją
taktowany człowieczeństwem
nie wierz mi
nie ufaj mi
jestem człowiekiem
i to wszystko co ludzkie jest mi obce
poniedziałek, 10 grudnia 2012
72: ratunku
ratunku pomocy
zapadam się
ginę
znikam
spalam myśli
zatruwam uczucia
trawię świadomość
i nie wracam
nie wracam tak szybko
jak nigdy nie jest to możliwe
beznamiętność
bezmiłość
beznadzieja
mijające się niespełnione pragnienia
jak wszechświat i wszechświat
jak Ziemia i Ziemia
jak człowiek i człowiek
ginę
znikam
spalam myśli
zatruwam uczucia
trawię świadomość
i nie wracam
nie wracam tak szybko
jak nigdy nie jest to możliwe
beznamiętność
bezmiłość
beznadzieja
mijające się niespełnione pragnienia
jak wszechświat i wszechświat
jak Ziemia i Ziemia
jak człowiek i człowiek
niedziela, 2 grudnia 2012
71: w grudniu
w grudniu
jednakowe pola wypełnia pustka
wypłakane drzewa pozostają niewzruszone
zawstydzone słońce ledwie wychodzi zza kurtyny widnokręgu
a kryształowy mróz stara się oczyścić co przestarzałe
w grudniu
lampa świeci się dłużej
książki częściej wstają ze swych półek
kawa mocniej ogrzewa wyziębione ciała
swetry stają się za cienkie
w grudniu
parzę za okno
pod ciepłym kocem
zimowe katharsis
oczekiwanie
jednakowe pola wypełnia pustka
wypłakane drzewa pozostają niewzruszone
zawstydzone słońce ledwie wychodzi zza kurtyny widnokręgu
a kryształowy mróz stara się oczyścić co przestarzałe
w grudniu
lampa świeci się dłużej
książki częściej wstają ze swych półek
kawa mocniej ogrzewa wyziębione ciała
swetry stają się za cienkie
w grudniu
parzę za okno
pod ciepłym kocem
zimowe katharsis
oczekiwanie
poniedziałek, 19 listopada 2012
69: kosmos
bardzo mi dobrze cię widzieć
tak, dolej mi jeszcze odrobinkę czułości do kieliszka
zapal, zapal błyski w moich oczach
chętnie skosztuję jeszcze trochę twojej osobowości
wybacz, tak bardzo mi smakuje
naturalnie, oprowadź mnie po reszcie swego ciała
przynieś i pokaż mi natychmiast swoje świeże uczucia
otwórz okno
czuję się dobrze nie mogąc oddychać
och, gdybyś tylko był tak miły i podał mi moje serce
chyba masz je gdzieś pod szyją
nie, nie muszę jeszcze iść
śpieszno mi kocham
nie zapomnij zamknąć za sobą kosmosu
niedziela, 4 listopada 2012
68: ziemia trumna koronki i ciało
wszystkie przyjemności tego świata
posiadają drugą stronę medalu
uboczny skutek
od papierosów gniją płuca
alkohol uśmierca szare komórki
złe substancje niszczą ciało umysł
seks to niechciane dziecko
albo groźna choroba
od książek psuje się wzrok
głośna muzyka otępia
i zabiera dobry słuch
smaczne jedzenie
to złe dla twojego organizmu jedzenie
nabytą wiedzę z czasem stracisz zapomniesz
najintensywniejsze uczucia bolą
samotność jest właściwa
ale tylko na chwilę
przytulenia pocałunki zawsze mają swój koniec
żyjesz ale musisz umrzeć
i nie wiesz co jest potem
czy jest cokolwiek
czy tylko
ziemia trumna koronki ciało
ziemia ciało
ziemia
posiadają drugą stronę medalu
uboczny skutek
od papierosów gniją płuca
alkohol uśmierca szare komórki
złe substancje niszczą ciało umysł
seks to niechciane dziecko
albo groźna choroba
od książek psuje się wzrok
głośna muzyka otępia
i zabiera dobry słuch
smaczne jedzenie
to złe dla twojego organizmu jedzenie
nabytą wiedzę z czasem stracisz zapomniesz
najintensywniejsze uczucia bolą
samotność jest właściwa
ale tylko na chwilę
przytulenia pocałunki zawsze mają swój koniec
żyjesz ale musisz umrzeć
i nie wiesz co jest potem
czy jest cokolwiek
czy tylko
ziemia trumna koronki ciało
ziemia ciało
ziemia
piątek, 2 listopada 2012
67: chwilo
chwilo trwaj
jeleniu biegnij dalej
muzyko nie przestawaj płynąć
świeco płoń
noc przybędzie i odejdzie
i nic się nie zmieni
i wszystko się zmieni
i wszystko i nic nie przestanie istnieć
na drodze donikąd
czyli dokąd?
do wzgórza w słońcu gdzieś na końcu świata
do zatłoczonej ulicy w centrum miasta
do ciebie pod kocem
pochylonego nad książką
zamyślonego
jeleniu biegnij dalej
muzyko nie przestawaj płynąć
świeco płoń
noc przybędzie i odejdzie
i nic się nie zmieni
i wszystko się zmieni
i wszystko i nic nie przestanie istnieć
na drodze donikąd
czyli dokąd?
do wzgórza w słońcu gdzieś na końcu świata
do zatłoczonej ulicy w centrum miasta
do ciebie pod kocem
pochylonego nad książką
zamyślonego
niedziela, 28 października 2012
64
muzyka trwa nadal
chwile spływające po skórze
nie pozostawiają śladu w środku
roztrzaskują się o podłogę pokoju
poza zasięgiem moich stóp
choć biegnę
na oślep
chwytam je bezwiednie
i wypuszczam wraz z dymem
palonych papierosów
chyba zgubiłem gdzieś refleksję
nad efemerycznością tego świata tych słów
rozstrzelaj mój słuch
zasznuruj usta
odetnij kończyny
tylko patrzeć mi pozwól
chwile spływające po skórze
nie pozostawiają śladu w środku
roztrzaskują się o podłogę pokoju
poza zasięgiem moich stóp
choć biegnę
na oślep
chwytam je bezwiednie
i wypuszczam wraz z dymem
palonych papierosów
chyba zgubiłem gdzieś refleksję
nad efemerycznością tego świata tych słów
rozstrzelaj mój słuch
zasznuruj usta
odetnij kończyny
tylko patrzeć mi pozwól
sobota, 27 października 2012
63
jestem Ikarem
wzlatuję wysoko
i zaczynam płonąć
kiedy moje wewnętrzne skrzydła gasną
pozostaję pusty w środku
płuca twardnieją i pękają
serce topi się niczym folia
jej płynna postać przepala tkanki
skapuje niby uronione przed chwilą łzy
krew przestaje płynąć
mózg gnije
apatia
wzlatuję wysoko
i zaczynam płonąć
kiedy moje wewnętrzne skrzydła gasną
pozostaję pusty w środku
płuca twardnieją i pękają
serce topi się niczym folia
jej płynna postać przepala tkanki
skapuje niby uronione przed chwilą łzy
krew przestaje płynąć
mózg gnije
apatia
piątek, 26 października 2012
62
płonąca twarzy
żegnaj
zapłaczmy razem po raz ostatni
przy kuchennym stole
i odejdź
oszczędź mi cierpienia
już wystarczającego
i ze świadomości
że znikniesz
odejdź
powiedz im nie mam niczego za złe
że mimo wszystko
i jeśli tylko będzie mi to dane
będę pamiętał
odejdź
nie każ mi patrzeć jak płoniesz
wolę płonąć ze wszystkim bez ciebie
bólem pobieżnym
odejdź
żegnaj
zapłaczmy razem po raz ostatni
przy kuchennym stole
i odejdź
oszczędź mi cierpienia
już wystarczającego
i ze świadomości
że znikniesz
odejdź
powiedz im nie mam niczego za złe
że mimo wszystko
i jeśli tylko będzie mi to dane
będę pamiętał
odejdź
nie każ mi patrzeć jak płoniesz
wolę płonąć ze wszystkim bez ciebie
bólem pobieżnym
odejdź
czwartek, 25 października 2012
61
żyjąc
mamy tylko jedną wierną kochankę
i jest nią nie kto inny jak nieśmiertelność
wiosną chadza z Tobą do parków
pijacie wina, wymieniacie pocałunki
niczym para prawdziwie zakochanych
jest w każdym słowie, spojrzeniu, uścisku dłoni
planuje za Ciebie przyszłość
czuwa nad Tobą
latem, kiedy dnieje
kochacie się w pościeli
czule głaszczesz zarys jej ciała w koszuli nocnej
staje się matką Twoich dzieci
jesienią zaś
prowadzi Cię pod rękę
podczas leniwych spacerów wyludnioną ulicą
zimą znika
jest tylko człowiekiem
i jest nią nie kto inny jak nieśmiertelność
wiosną chadza z Tobą do parków
pijacie wina, wymieniacie pocałunki
niczym para prawdziwie zakochanych
jest w każdym słowie, spojrzeniu, uścisku dłoni
planuje za Ciebie przyszłość
czuwa nad Tobą
latem, kiedy dnieje
kochacie się w pościeli
czule głaszczesz zarys jej ciała w koszuli nocnej
staje się matką Twoich dzieci
jesienią zaś
prowadzi Cię pod rękę
podczas leniwych spacerów wyludnioną ulicą
zimą znika
jest tylko człowiekiem
piątek, 5 października 2012
60
nie wiem
a może jest to jedno olbrzymie naczynie
w którym mieszane są losy nas wszystkich ludzi
zależnie od tego, kto i jak swą własną łyżką
nie wiem
a może w tym naczyniu
kamienie, aksamit, plastelina i ogień
przenikają się wzajemnie
nie wiem
a może naczynie na kuchence stoi
lecz nikt nie pilnuje czasu
w przepisie spisanego
nie wiem
a może danie zgniło
i dlatego nikt nie kwapi się
by je wystawnie podać
nie wiem
a może obok nas
inne naczynia i innego rodzaju dania
bardziej ukochane przez
nie wiem
a może gospodarza
niedziela, 30 września 2012
59
Moszczę się w Twych ramionach
niczym ptak
w uwitym samodzielnie gnieździe.
Oplatasz mnie lotaryńskim krzyżem ludzkiego ciała,
zasupłanego tak,
że uniemożliwiającego szczegółowe rozróżnianie.
Zakleszczone wargi
zdają się zrastać.
Ale przecież to nie ja,
nie ja Ciebie wymyśliłem,
nie ja wymyśliłem nas,
nas oboje, tutaj, teraz, tak!
Proszę, pozwól mi
zostać chwilkę dłużej.
Powiedzieć "Kocham Cię"
delikatniej niż zazwyczaj.
Objąć Cię dłońmi
coraz mniejszymi, a zarazem
dotkliwiej dotykającymi.
Tak bardzo chciałbym móc
mieć Ciebie na zazwyczaj.
Dobra zjawo, duchu-
nie odchodź.
Omam mnie bardziej,
daj zatracić się w swym nieistnieniu.
Daj mi odrodzić się w rozkoszy,
umrzeć z samotności
i odrodzić się na nowo.
niczym ptak
w uwitym samodzielnie gnieździe.
Oplatasz mnie lotaryńskim krzyżem ludzkiego ciała,
zasupłanego tak,
że uniemożliwiającego szczegółowe rozróżnianie.
Zakleszczone wargi
zdają się zrastać.
Ale przecież to nie ja,
nie ja Ciebie wymyśliłem,
nie ja wymyśliłem nas,
nas oboje, tutaj, teraz, tak!
Proszę, pozwól mi
zostać chwilkę dłużej.
Powiedzieć "Kocham Cię"
delikatniej niż zazwyczaj.
Objąć Cię dłońmi
coraz mniejszymi, a zarazem
dotkliwiej dotykającymi.
Tak bardzo chciałbym móc
mieć Ciebie na zazwyczaj.
Dobra zjawo, duchu-
nie odchodź.
Omam mnie bardziej,
daj zatracić się w swym nieistnieniu.
Daj mi odrodzić się w rozkoszy,
umrzeć z samotności
i odrodzić się na nowo.
środa, 26 września 2012
58
Ocieramy się o nią każdego dnia:
w tramwaju, na ulicy, w pracy i na spacerze.
Towarzyszy nam jak pies
przy sprzątaniu samochodu, przy robieniu zakupów,
przy wymianie żarówki w lampce oraz przygotowywaniu obiadu
dla większej grupy zaproszonych wcześniej gości.
Jest obecna w każdym zapalanym papierosie,
przejeżdżającym szybko samochodzie, kolejnym wypijanym kieliszku wina.
Od zawsze zwolenniczka krojenia cebuli nożem ostrzejszym niż inne,
skakania z nieotwierającym się spadochronem, czy nawet latania samolotem.
Bo szybciej, bardziej efektownie
i nie każdy może sobie na to pozwolić.
Ulubienica mostów, sznurów i żyletek.
Pigułek na sen,
spożywanych w dawce nieprzepisanej przez lekarza specjalistę
i popijanych ni wodą, ni herbatą.
Lubi, jak się o niej mówi, że jest wielka i wszechmocna.
Zapewniam Was wszystkich- nie jest.
Jest przegraną już na starcie bezsensownego biegu.
Ze strachu
nie jest w stanie opuścić nas choćby na krok.
Byłby to na nią wyrok,
a przecież tylko nasz świat nie tak się dla niej układa.
w tramwaju, na ulicy, w pracy i na spacerze.
Towarzyszy nam jak pies
przy sprzątaniu samochodu, przy robieniu zakupów,
przy wymianie żarówki w lampce oraz przygotowywaniu obiadu
dla większej grupy zaproszonych wcześniej gości.
Jest obecna w każdym zapalanym papierosie,
przejeżdżającym szybko samochodzie, kolejnym wypijanym kieliszku wina.
Od zawsze zwolenniczka krojenia cebuli nożem ostrzejszym niż inne,
skakania z nieotwierającym się spadochronem, czy nawet latania samolotem.
Bo szybciej, bardziej efektownie
i nie każdy może sobie na to pozwolić.
Ulubienica mostów, sznurów i żyletek.
Pigułek na sen,
spożywanych w dawce nieprzepisanej przez lekarza specjalistę
i popijanych ni wodą, ni herbatą.
Lubi, jak się o niej mówi, że jest wielka i wszechmocna.
Zapewniam Was wszystkich- nie jest.
Jest przegraną już na starcie bezsensownego biegu.
Ze strachu
nie jest w stanie opuścić nas choćby na krok.
Byłby to na nią wyrok,
a przecież tylko nasz świat nie tak się dla niej układa.
poniedziałek, 24 września 2012
57
pragnę
zbyt silnie
nader intensywnie
za szybko
czuć
kochać
żyć
chwytam życie w ramiona i obejmuję je tak mocno
aż mam przy sobie śmierć
zbyt silnie
nader intensywnie
za szybko
czuć
kochać
żyć
chwytam życie w ramiona i obejmuję je tak mocno
aż mam przy sobie śmierć
poniedziałek, 17 września 2012
56
gdybym tylko pamiętał jego adres
wysłałbym list
usiadłbym przy biurku i chwiejnie
zapisywałbym kolejne litery na wyblakłej już kartce
opisałbym niezbyt dokładnie
kształt ogrodu
kolejność ziół na parapecie w kuchni
miękkość bałaganu poduszek
ciepło wspólnego koca
blask księżyca
kłęby dymu na balkonie
chłód dłoni
ogień w kominku
deszcze i za małe parasole
igły wbijające się w nagie stopy
promienie słońca tańczące w szkłach okularów
i na rozgrzanej szyi
twarz pogrążoną w głębokim śnie
i uśmiech o poranku
pocałunki oraz klucze
zgubione w pośpiechu
jaskółki
które zapomniały uciec przed zimą
i zmarły
wysłałbym list
usiadłbym przy biurku i chwiejnie
zapisywałbym kolejne litery na wyblakłej już kartce
opisałbym niezbyt dokładnie
kształt ogrodu
kolejność ziół na parapecie w kuchni
miękkość bałaganu poduszek
ciepło wspólnego koca
blask księżyca
kłęby dymu na balkonie
chłód dłoni
ogień w kominku
deszcze i za małe parasole
igły wbijające się w nagie stopy
promienie słońca tańczące w szkłach okularów
i na rozgrzanej szyi
twarz pogrążoną w głębokim śnie
i uśmiech o poranku
pocałunki oraz klucze
zgubione w pośpiechu
jaskółki
które zapomniały uciec przed zimą
i zmarły
poniedziałek, 10 września 2012
55
było to niczym przeciągły sen
choć nie czułem się jakbym śnił
wszystko odczuwałem trzy razy mocniej
w jednej relacji zamknięte pół roku
rozpoczęte na nowo i stracone wraz z jej końcem
skradzione cząsteczki mnie
nigdy nie powrócą na swoje nieistniejące już miejsce
będą krążyć bez pamięci w niebycie
jako wspomnienie kilku miesięcy
skondensowanych w jeden niekończący się dzień
łączący słońce i księżyc w parę
którą normalnie nigdy by się nie stały
fizyczne przywiązanie
chwilowo silniejsze niż jakakolwiek inna więź
klaustrofobiczna klatka myśli uczuć i działań
możliwa do stłuczenia jedynie od zewnątrz
wpadasz więc z klatki w klatkę
wszystko na tym świecie
nas w jakiś sposób ogranicza
na zawsze
niedziela, 9 września 2012
54
nie mam komu
przynosić kwiatów i kłaść ich w pośpiechu na nocnej szafce
nie mam obok kogo
chodzić na długie spacery i chować się pod drzewem w czasie jesiennej mżawki
nie mam dla kogo
śpiewać wieczorami i niezgrabnie tańczyć
nie mam przy kim
przeżywać moich małych rozterek i ukrywać się pod kocem
nie mam kogo
całować namiętnie i bezwstydnie dotykać
nie mam z kim
kochać się przez pół nocy i przez drugie pół nie pozwalać sobie nawzajem zasnąć
nie mam przed kim
nie mieć sekretów i zupełnie nie czuć niewinnego wstydu
nie mam o kim
opowiadać znajomym i rozmyślać w łóżku
nie mam za kim
chować się od czasu do czasu i tęsknić za każdym razem
nie mam na kim
wieszać wszystkich swoich niekończących się opowieści
nie mogę
uświadamiać sobie codziennie jak bardzo kogoś kocham
i jak bardzo znaczy dla mnie wszystko
nie szukam
po prostu jestem
przynosić kwiatów i kłaść ich w pośpiechu na nocnej szafce
nie mam obok kogo
chodzić na długie spacery i chować się pod drzewem w czasie jesiennej mżawki
nie mam dla kogo
śpiewać wieczorami i niezgrabnie tańczyć
nie mam przy kim
przeżywać moich małych rozterek i ukrywać się pod kocem
nie mam kogo
całować namiętnie i bezwstydnie dotykać
nie mam z kim
kochać się przez pół nocy i przez drugie pół nie pozwalać sobie nawzajem zasnąć
nie mam przed kim
nie mieć sekretów i zupełnie nie czuć niewinnego wstydu
nie mam o kim
opowiadać znajomym i rozmyślać w łóżku
nie mam za kim
chować się od czasu do czasu i tęsknić za każdym razem
nie mam na kim
wieszać wszystkich swoich niekończących się opowieści
nie mogę
uświadamiać sobie codziennie jak bardzo kogoś kocham
i jak bardzo znaczy dla mnie wszystko
nie szukam
po prostu jestem
53
to tak jakby
ktoś nagle zamknął cię w przeszklonej klatce
i postawił ją w samym środku ogromnego tłumu
ludzie o wykrzywionych twarzach krzyczą i wytykają cię palcami
nie masz gdzie się schować
siadasz i
zamykasz się w sobie
z klaustrofobicznym poczuciem
że nikt już tutaj na ciebie nie czeka
jesteś więźniem
klatką w klatce
pułapką w pułapce
niechybnie umrzesz
ktoś nagle zamknął cię w przeszklonej klatce
i postawił ją w samym środku ogromnego tłumu
ludzie o wykrzywionych twarzach krzyczą i wytykają cię palcami
nie masz gdzie się schować
siadasz i
zamykasz się w sobie
z klaustrofobicznym poczuciem
że nikt już tutaj na ciebie nie czeka
jesteś więźniem
klatką w klatce
pułapką w pułapce
niechybnie umrzesz
sobota, 1 września 2012
52
Zapalam świece. W pokoju koła zatacza dym z tlących się pręcików waniliowego kadzidła. Mojego ulubionego. Siedzisz na łóżku. Mrugasz do mnie. Jestem pijany, widzisz to dokładnie. Oboje jesteśmy. Liczne kieliszki wina opróżnialiśmy niemal jednocześnie. Jest duszno, a woń wanilii połączona z mnóstwem dymu papierosowego przyprawia o delikatne zawroty głowy. Podchodzę do Ciebie. Powoli i z precyzją chirurga zdejmujesz ze mnie lepiące się do skóry ubrania. Stopniowo odsłaniasz kolejne partie mojego ciała. Cały czas patrzysz mi w oczy. Za każdą odsłoniętą częścią idzie kilka czułych pocałunków, opadających na mnie zupełnie bezwstydnie i miękko. Kiedy ceremonia dobiega końca, stoję przed Tobą zupełnie nago. Możesz przyjrzeć się uważnie i z rozwagą całej mojej fizyczności. Możesz zbadać centymetr po centymetrze kolejne elementy układanki zwanej ciałem ludzkim. Tym razem moim. Wstając, gestem każesz mi zająć swoje miejsce. To moja kolej. Ja jednak, zamiast zrobić to tak jak Ty, po prostu ściągam z Ciebie wszystko co masz na sobie. Siadasz mi na udach, kładziesz dłonie na ramionach i zaczynasz namiętnie mnie całować, przy okazji wodząc palcami od góry do dołu po całym moim rozpalonym ciele. Podnoszę się, biorę Cię na ręce. Zastygamy na chwilę w tej pozycji. Układam Cię na rozbałaganionej pościeli. Przychodzi mi na myśl, że jesteś w tej ulotnej chwili uosobieniem miłości, że cały ten moment jest cielesną i czystą namiętnością. Przyciągasz mnie ramionami do siebie, niemal prosząc spojrzeniem o bliskość. Wtulam się, odczuwając Twoją obecność każdym ze zmysłów. Oplatam Cię nogami i rękami. Z głośników dopływa do nas cicha muzyka, do której ciała, złączone w jedno, wykonują niemy taniec. Poduszki razem z kołdrą spadają na podłogę. Słychać nasze przyspieszone oddechy, bicie dwóch serc. Kochamy się jakby był to nasz ostatni raz. Jakby jutro miało nadejść spodziewane od dawna rozstanie. Jakby ta noc miała się nigdy nie powtórzyć. Podtapiamy się nawzajem falami pocałunków, przytuleń i pieszczot. Jest w tej czułości coś niemal brutalnego. Dogasające świece ustępują miejsca pierwszym promieniom słońca. Leżymy już tylko naprzeciw siebie, patrząc sobie prosto w oczy. Z czułością gładzę Cię po nagim barku. Nagle podnosisz się, sięgasz po paczkę. Wyciągasz ją w moim kierunku wraz z palącą się świecą. W milczeniu wypalamy ostatniego papierosa tego dnia. Usypiamy w swoich ramionach, otuleni i zakochani. Upojeni.
środa, 22 sierpnia 2012
51
natchnienie
przybywa nagle
jest niczym długo oczekiwany gość
który w bałaganie swej ciągłej podróży
postanawia nas niespodziewanie odwiedzić
co za tym wszystkim idzie
nie gości długo
rozpoczyna zwięzłą rozmowę i nigdy jej nie kończy
nieprzygotowani nie potrafimy się nim nazbyt dobrze zająć
pozostawia więc niezadowolenie
i przemożną ochotę kolejnych odwiedzin
dłuższych
możliwych dla nas
lecz nie dla niego
przybywa nagle
jest niczym długo oczekiwany gość
który w bałaganie swej ciągłej podróży
postanawia nas niespodziewanie odwiedzić
co za tym wszystkim idzie
nie gości długo
rozpoczyna zwięzłą rozmowę i nigdy jej nie kończy
nieprzygotowani nie potrafimy się nim nazbyt dobrze zająć
pozostawia więc niezadowolenie
i przemożną ochotę kolejnych odwiedzin
dłuższych
możliwych dla nas
lecz nie dla niego
50
chodź
wspólnie nie będziemy mogli spać
mam tylko kubek zimnej kawy i ostatniego papierosa
ale to nic
kawę można zrobić a papierosy kupić
wszystko można
tylko chodź
mam też otwarte okno
przez które do pokoju zbliża się burza
ale to nic
balkon można zamknąć a burzę przeczekać
wszystko można
tylko chodź proszę chodź
podejdź bliżej
i schowaj się ze mną pod kocem w gwiazdki
połóż obok mnie głowę na poduszce w motyle
będzie nam tu razem dobrze
przytulnie i ciepło
tylko chodź
nie zostawiaj mnie samego
z otwartym oknem
z burzą i sercem
szlochającym z powodu samotnego stukania
wspólnie nie będziemy mogli spać
mam tylko kubek zimnej kawy i ostatniego papierosa
ale to nic
kawę można zrobić a papierosy kupić
wszystko można
tylko chodź
mam też otwarte okno
przez które do pokoju zbliża się burza
ale to nic
balkon można zamknąć a burzę przeczekać
wszystko można
tylko chodź proszę chodź
podejdź bliżej
i schowaj się ze mną pod kocem w gwiazdki
połóż obok mnie głowę na poduszce w motyle
będzie nam tu razem dobrze
przytulnie i ciepło
tylko chodź
nie zostawiaj mnie samego
z otwartym oknem
z burzą i sercem
szlochającym z powodu samotnego stukania
49
moja kochana moja droga przyjaciółko
bałagan w mojej głowie i na głowie pozostaje cięgle ten sam
chłód w stopach i gorące serce może nieznacznie stały się mocniejsze
wciąż wracam do mętliku myśli zdarzeń
wciąż nie potrafię ich ułożyć w jednaką całość
nic się nie zmieniło
prawdopodobnie jedynie przybrało na wielkości
i straciło na wartości
nadal biernie
biegając po moim małym świecie
pragnę, marzę, układam i obiecuję
moje życie
będące jeszcze w porównaniu do innych dorosłych drzew
niziutkim prątkiem
przepływa przeze mnie niczym brudna woda
powodując wieczorno-nocną niestrawność
bałagan w mojej głowie i na głowie pozostaje cięgle ten sam
chłód w stopach i gorące serce może nieznacznie stały się mocniejsze
wciąż wracam do mętliku myśli zdarzeń
wciąż nie potrafię ich ułożyć w jednaką całość
nic się nie zmieniło
prawdopodobnie jedynie przybrało na wielkości
i straciło na wartości
nadal biernie
biegając po moim małym świecie
pragnę, marzę, układam i obiecuję
moje życie
będące jeszcze w porównaniu do innych dorosłych drzew
niziutkim prątkiem
przepływa przeze mnie niczym brudna woda
powodując wieczorno-nocną niestrawność
poniedziałek, 20 sierpnia 2012
48
wypłakując nieostatnie łzy
będę siedział na łóżku
w bałaganie całego mojego dotychczasowego życia
i nagle
staniesz w balkonowych drzwiach
rozchylisz je spokojnie
odsuniesz firankę
staniesz jasny
jak wyglądając wiosną przez okno
moje serce niespodziewanie rozświetli to samo słońce
podejdziesz i zetrzesz z bladych policzków
łzy wstrzymane
ostatnie
usiądziesz obok i będziesz długo mówił
dlaczego tak długo musiałem czekać
dlaczego tyle czasu zajęło ci to tak nieważne wszystko
dlaczego balkonowe drzwi rozchylały się już tak wiele razy
lecz nadaremnie
środa, 15 sierpnia 2012
47
a może ciało
jest tylko kolejnym przystankiem
chwilowym więzieniem
nie zawsze wygodnym
często uwielbianym i często znienawidzonym
przez swojego rozkapryszonego mieszkańca
a może gdzieś w innym miejscu
istnieją inne ciała
przytulne legowiska dla tego
co zwykle nazywane jest duszą
na tyle gościnne by dawać wytchnienie od samotności
i na tyle uprzejme by aplikować ją w równie odpowiedniej dawce
a może tam będziemy mogli
zostać na zawsze
bez niepewności
że niespodziewanie znikniemy
pozostawiając po sobie listy
bez odpowiedzi
ubrania
których nikt już nie założy
oraz ludzi
każdego wieczora na nowo umierających z tęsknoty
jest tylko kolejnym przystankiem
chwilowym więzieniem
nie zawsze wygodnym
często uwielbianym i często znienawidzonym
przez swojego rozkapryszonego mieszkańca
a może gdzieś w innym miejscu
istnieją inne ciała
przytulne legowiska dla tego
co zwykle nazywane jest duszą
na tyle gościnne by dawać wytchnienie od samotności
i na tyle uprzejme by aplikować ją w równie odpowiedniej dawce
a może tam będziemy mogli
zostać na zawsze
bez niepewności
że niespodziewanie znikniemy
pozostawiając po sobie listy
bez odpowiedzi
ubrania
których nikt już nie założy
oraz ludzi
każdego wieczora na nowo umierających z tęsknoty
niedziela, 5 sierpnia 2012
46
pytasz dlaczego piszę
odpowiadam bez zastanowienia
daje mi to chwilowe
wytchnienie
możność zamiany uczuć na słowa
przeniesienia zupełnie
bezstratnego
kłębów myśli
w ułożone dla mnie i dla
ciebie
strumienie mojego
człowieczeństwa
pytasz dlaczego piszę
odpowiadam powoli i z
namysłem
jesteśmy niczym popiół
zmieniamy miejsce i kształt
zależni od kierunku, w którym wieje wszystko inne
jesteśmy niczym popiół
zmieniamy miejsce i kształt
zależni od kierunku, w którym wieje wszystko inne
a słowa na zawsze pozostają takie same
pytasz dlaczego piszę
odpowiadam z uśmiechem
z tego samego powodu
dla którego oddycham
45
samotność
jest jak powolne obumieranie
będąc kimś jednocześnie bardziej i mniej żywym
boleśnie zadaje coraz celniejsze ukłucia wyobcowania
by w końcu w zupełności odebrać nam radość
nawet ogromne szczęścia
są przy niej jak maleńkie ptaki
by wrócić wiosną muszą uciec jesienią
nie łudź się
nie ma w tym nadziei
możesz krzyczeć
nikt cię nie usłyszy
możesz płakać
możesz wiercić się, wrzeszczeć i wbijać paznokcie w swoje własne dłonie
nikt nie będzie w stanie ci pomóc
bo samotność
należy tylko do ciebie
i tylko ty możesz oswoić ją w swojej głowie
lecz nigdy zupełnie
i nigdy na zawsze
jest niezrozumiale wieczna
tak jak wszystko inne na tym świecie
jest jak powolne obumieranie
będąc kimś jednocześnie bardziej i mniej żywym
boleśnie zadaje coraz celniejsze ukłucia wyobcowania
by w końcu w zupełności odebrać nam radość
nawet ogromne szczęścia
są przy niej jak maleńkie ptaki
by wrócić wiosną muszą uciec jesienią
nie łudź się
nie ma w tym nadziei
możesz krzyczeć
nikt cię nie usłyszy
możesz płakać
możesz wiercić się, wrzeszczeć i wbijać paznokcie w swoje własne dłonie
nikt nie będzie w stanie ci pomóc
bo samotność
należy tylko do ciebie
i tylko ty możesz oswoić ją w swojej głowie
lecz nigdy zupełnie
i nigdy na zawsze
jest niezrozumiale wieczna
tak jak wszystko inne na tym świecie
poniedziałek, 16 lipca 2012
44
Myślałem o nim niemalże przez całą drogę powrotną do domu.
Owy stan znikał jedynie wtedy, gdy z głową wspartą o zieloną poduszkę usypiałem
przy szybie. To dziwne, bo przecież zdawać by się mogło, że jest to uczucie
trochę już przedawnione. Opadłe na dno, odrzucone w kąt, przykryte siecią kolejnych
wrażeń. Może to dlatego, że czułem się, z nieznanego powodu, jak w jego
rodzinnych stronach, w których nigdy przecież z nim nie byłem. Tak, to na pewno
dlatego. To na pewno dlatego teraz nie mogę sobie znaleźć miejsca. Widzisz,
jednak potwierdza się moje dawne stwierdzenie. Uczucia nie znikają, a zwłaszcza
te najsilniejsze. Potrafią jedynie schować się w najciemniejszych zakamarkach i
najgłębszych czeluściach naszego nigdy do końca niezbadanego, metafizycznego
serca. Jeśli kocham, naprawdę kocham Cię dziś, na łożu śmierci będę mógł
powiedzieć, że kocham, naprawdę kocham Cię nadal. To nigdy nie znika z nas w
całości.
Jestem z powrotem w domu. W miejscu, do którego jakąś
częścią siebie będę należał już zawsze. Są to te aspekty życia na Ziemi,
których, powiedziałbym na szczęście, nie zostało nam dane samemu wybierać. I to
jest piękne.
środa, 11 lipca 2012
43
gdybym mógł ośmielić się
by stanąć przed Tobą
zupełnie nagi
poznałabyś pewnie wszystkie moje tajemnice
te większe i te mniejsze
skrywane bliżej i dalej
także te błahe, codziennego użytku
wreszcie moglibyśmy porozmawiać
naprawdę o wszystkim
bez zastanowienia lecz z cierpliwością
moglibyśmy do siebie mówić
nie byłoby wstydu i z pewnością byłoby mniej smutku
bo przecież należymy do tego samego gatunku
krążymy wokół tego samego słońca
i tak czy inaczej mamy bezsilnie identyczny cel
spróbuj zapomnieć
co złego przez te wszystkie lata zrobił dla nas świat
i pamiętaj o tym, że nie warto ciągnąć życia nienawidząc
tutaj i teraz
masz je tylko jedno
42
proszę powiedz mi
co robić
jak znaleźć
gdzie iść
kogo kochać
i jak kochać
pomóż mi wiedzieć na pewno
to co wiedzieć powinienem
nie pozwól mi zgubić się do końca
w monologu ludzi przemijających
z dnia na dzień z godziny na godzinę
z minuty na minutę
ciągnącej się ulotności wieczności
pozwól mi od początku do końca
mieć cel
i móc w licznych przestąpieniach z nogi na nogę
nie osiągać go
co robić
jak znaleźć
gdzie iść
kogo kochać
i jak kochać
pomóż mi wiedzieć na pewno
to co wiedzieć powinienem
nie pozwól mi zgubić się do końca
w monologu ludzi przemijających
z dnia na dzień z godziny na godzinę
z minuty na minutę
ciągnącej się ulotności wieczności
pozwól mi od początku do końca
mieć cel
i móc w licznych przestąpieniach z nogi na nogę
nie osiągać go
piątek, 6 lipca 2012
41
zabierz mnie tam
gdzie każde oszczędniej wypowiedziane słowo
zabrzmi jak napisane od nowa
gdzie każdy mój oddech
będzie nierównym biciem czyjegoś serca
gdzie najprostsze marzenia
będą rodzić się i spełniać jednocześnie
gdzie ludzkie serca
będą jak poduszki
na których możesz ułożyć swoją biedną głowę
skarbnicę wszystkiego
gdzie smutki i niepokoje
będą tylko dobre
będą tylko dobre
gdzie płakać będzie można do woli
gdzie i ciała, i dusze
staną się na chwilę jedną
nierozerwalną całością
ulotną
piękną
i wieczną
środa, 4 lipca 2012
40
każdy z nas
pozostaje w ciągłym biegu
niezwykle szybkim, a jednak wciąż zbyt wolnym
by zdążyć
na czas, na miejsce, na godzinę
na człowieka, na uczucie
na spełnienie, na miłość, na szczęście
na czas, na miejsce, na godzinę
na człowieka, na uczucie
na spełnienie, na miłość, na szczęście
na chwile wszystkie jednakowo krótkie
i te długie, ciągnące się przez całą naszą wieczność
na momenty błahe i te o niezwykłej pozornie wadze
na słowa, wypowiadane i nie wypowiadane w niemym pośpiechu
na przyspieszone oddechy
na zawroty głowy
i na podwójne bicie jednego serca
na burze, na wysokie słońca, na spokojne, kolorowe wieczory
i zimowe schyłki
przeczekujemy po drodze naszych zmarłych
stojących później na poboczu, palących papierosa
i z kpiącym uśmiechem patrzących na nasze
zafrasowane potknięcia
i te długie, ciągnące się przez całą naszą wieczność
na momenty błahe i te o niezwykłej pozornie wadze
na słowa, wypowiadane i nie wypowiadane w niemym pośpiechu
na przyspieszone oddechy
na zawroty głowy
i na podwójne bicie jednego serca
na burze, na wysokie słońca, na spokojne, kolorowe wieczory
i zimowe schyłki
przeczekujemy po drodze naszych zmarłych
stojących później na poboczu, palących papierosa
i z kpiącym uśmiechem patrzących na nasze
zafrasowane potknięcia
czasem się zatrzymujemy, budzimy z tego wszystkiego
zdejmujemy buty i chowamy nogi
myślimy trochę
i po chwili biegniemy dalej
do owego, nieznanego nikomu
portu przeznaczenia
do owego, nieznanego nikomu
portu przeznaczenia
poniedziałek, 25 czerwca 2012
39
Drogi Przyjacielu!
Od tak dawna nie zamieniliśmy ze sobą choćby słowa czy dwóch. Mija cała moja wieczność, a Ty nadal nie znajdujesz czasu, by wpaść do mnie, porozmawiać odrobinkę o bzdurach, zapalić papierosa, zjeść ciastka i napić się kawy. Jest mi trochę przykro z powodu Twojego tak ogromnego zabiegania w przeżywaniu innych z innymi, że nie umiesz jeszcze natrafić na mnie w tłumie. Pamiętaj, iż mój ułamek wieczności coraz mniejszy, czas na zegarku coraz bardziej chwiejny, a wzrok coraz słabszy, by móc wypatrzeć Cię w owym tłumie. Choć pozornie mam jeszcze ogromne ilości wolnych dni, nigdy nie wiem, czy jutro nie wpadnę pod samochód i nie zgasnę w karetce pogotowia ratunkowego. A tak bardzo chciałbym Cię poznać.
Jeśli chodzi o to, jak ostatnio dzieje się w mojej głowie i wokół niej, dość sporo mam Ci do opowiedzenia. Piszę leżąc w swoim łóżku, przy świetle do połowy wypalonej świecy, wsłuchując się w łagodne dźwięki muzyki płynącej z głośników. Samotnie u mnie i melancholijnie. Po raz kolejny okres smutku utrzymuje się dłużej niż ten ostatni, nie wiem z jakich przyczyn i okoliczności. Zaczynam przerwę od szkoły, podobno powinienem się cieszyć, a tymczasem chciałbym, aby się ona już skończyła. Cały następny rok szkolny zamierzam poświęcić nauce i rozwijaniu samego siebie niemal na każdej płaszczyźnie. Bo właściwie co innego mi tu pozostaje? Będzie to dobry sposób na oczekiwanie oraz przeczekiwanie, jak mi się wydaje. Pamiętasz pewnie, że po tym planuję się przeprowadzić do nowego miejsca, do nowych ludzi. Chciałbym aby to moje wkroczenie w milion nieznanych rzeczy odbywało się przynajmniej w poczuciu dotychczasowego spełnienia. Rozumiesz, prawda? Chciałbym już końca sierpnia, bo teraz odczuwam swego rodzaju zawieszenie pomiędzy dwoma różnymi etapami mojego życia. W ostatnich dniach naprawdę nie wiem, co ze sobą począć, jak zająć moje ciało i umysł. Tak jakbym zatrzymał się w połowie mostu między jednym skrajem urwiska, a drugim. Dręczy mnie też wrażenie, że wszyscy ludzie, naumyślnie lub nie, odrzucają moją obecność. Mówią mi o przejściowości tego stanu, o tym, iż z czasem powinienem przyzwyczaić się do działania ludzkich zachowań. Ja w to nie wierzę albo nie chcę wierzyć. Wydaje mi się, że jest to zależne od mojej z natury romantycznej osobowości i starania się nigdy nie odrzucać ludzi, na których w jakikolwiek sposób mi zależy. Nie chcę nigdy przyzwyczaić się do czegoś, co uważam za złe. Byłoby to do pewnego stopnia zatracenie cząstki siebie.
Mógłbyś, jak myślę, zapytać, skąd bierze się moja samotność. Sam nigdy nie będę pewny odpowiedzi na to pytanie. Jestem tak bardzo młody, tak bardzo jeszcze niedoświadczony, tak bardzo owinięty dookoła woalem ludzi, a mimo to dotkliwie odczuwam pustkę obok mnie. Być może jest to spowodowane świadomością, że człowiek zawsze i na zawsze pozostaje samotny, nawet jeśli owej świadomości nie posiada. Kiedy przypominam sobie o tym, widzę wewnętrznym okiem ludzi w kapsułach, przez które można się komunikować jedynie za pomocą rurek doczepianych do ich powłoki. Przez te kapsuły nigdy i żadnym sposobem nie da się przedrzeć. Są niezniszczalne, dźwiękoszczelne i zupełnie nieprzezroczyste. Jedyną drogą kontaktu są wspomniane rurki, dają nam jednak tak nikłe możliwości, iż po jakimś czasie porzucamy wysiłki.
Myślę też sporo o tym, jak to by dobrze było mieć kogoś takiego, kto odrzucałby najrzadziej ze wszystkich. Chciałbym mieć czyje telefony odbierać, dla kogo wyjeżdżać, komu poświęcać większość swojego wolnego i niewolnego czasu. Kiedy zastanawiam się nad przeszłością, wiem, że było kilka osób, dla których mógłbym to robić. Odrzucały lub odrzucają za bardzo.
Może to wszystko istnieje jednak tylko w mojej dziwacznej głowie? Może sobie wmawiam, może wymyślam, zmieniam, przerysowuję? Nigdy nie jestem tego do końca pewny.
Kochany przyjacielu, jest to jedynie ułamek tego, o czym chciałbym się dla Ciebie rozpisać. Nie znasz mnie na razie, mógłbym opisać Ci całe swoje życie od stóp, aż po te najbardziej sterczące kępki loków na głowie. Wszystko to, i jeszcze wiele więcej, zostawię jednak na innych momentów kilka. Na te, kiedy już uściśniemy swoje dłonie po raz pierwszy. Pamiętaj, że jesteś dla mnie bardzo ważny i nie chcę stracić z Tobą kontaktu. Napiszę ponownie wkrótce.
Filip
38
Pewnie kogoś ma. Bo to bardzo mało prawdopodobne, by przez tak długi czas mógł pozostać sam. Już do mnie nie pisze, co kiedyś robił chętnie. Wysyłał mi długie, ciepłe wiadomości, najeżone tak uwielbionym i ukochanym słowem.
Dzwoniąc i rozłączając się po ospałym pytaniu "Halo?" sprawdzam, czy nadal żyje. Poza tym słucham też, nawet przez tę krótką sekundę, jego głosu.
Najgorsze w tym wszystkim jest chyba to, że tak naprawdę nie miałem prawa się w nim zakochać, czy choćby zauroczyć. Złudna rzeczywistość internetu nie daje tego prawa. Ale czy gdyby było inaczej, to potrafiłbym nadal z tym samym zapałem mówić o tym wszystkim? Czy pisałbym teraz o tym? Czy nadal tliłaby się nadzieja?
Dzwoniąc i rozłączając się po ospałym pytaniu "Halo?" sprawdzam, czy nadal żyje. Poza tym słucham też, nawet przez tę krótką sekundę, jego głosu.
Najgorsze w tym wszystkim jest chyba to, że tak naprawdę nie miałem prawa się w nim zakochać, czy choćby zauroczyć. Złudna rzeczywistość internetu nie daje tego prawa. Ale czy gdyby było inaczej, to potrafiłbym nadal z tym samym zapałem mówić o tym wszystkim? Czy pisałbym teraz o tym? Czy nadal tliłaby się nadzieja?
37
większość ludzi to kamienie
szczelnie zamknięte
na resztę świata na czułość na wrażliwość
na dotyk ciała z zewnątrz
w rzadko ale u wszystkich i nie na zawsze
pękającej skorupie
a przecież
tylko inne kamienie
potrafią leczyć
szczelnie zamknięte
na resztę świata na czułość na wrażliwość
na dotyk ciała z zewnątrz
w rzadko ale u wszystkich i nie na zawsze
pękającej skorupie
a przecież
tylko inne kamienie
potrafią leczyć
wtorek, 19 czerwca 2012
36
Czuję się lekko zagubiony i bardzo samotny. Słucham tego, co mówią mi ludzie i popadam w wątpliwość, czy moje dotychczasowe wyobrażenie siebie nie jest tylko przesłoną na oczy, przed którymi widnieje zgnilizna i zupełny brak czegokolwiek, pustka. Nie wiem kim jestem bardziej niż zazwyczaj. Nie wiem kim byłem, kim będę. Zastanawiam się, po co będę i czy w ogóle istnieje jakikolwiek zamysł tego wszystkiego. Brakuje mi czegoś, do czego od nowa mógłbym dążyć pełnią sił. By móc bez cienia wątpliwości powiedzieć, że to jest to, czego pragnę i czemu chcę poświęcić całość siebie. Czuję się jakbym w połowie drogi zapomniał gdzie dalej iść i stał teraz bezczynnie, nie wiedząc co począć.
poniedziałek, 11 czerwca 2012
35
Tego dnia ostatni spektakl w naszym teatrze odbywał się późnym
wieczorem. W drogę do domu ruszyłem już po północy. Pamiętam, że nie miałem
ochoty, mimo zmęczenia odczuwanego ciałem i umysłem, odbyć kolejnej mętnej
podróży komunikacją miejską, dlatego zarzuciłem na ramiona płaszcz i ruszyłem
pogrążającymi się powoli w nocnym letargu uliczkami miasta. Pomarańczowo-żółte
światło latarni rozjaśniało mi wyłożoną kostką jezdnię. Było cicho, sennie.
Wiatr ustał kilka dni temu. Wieczorami robiło się coraz zimniej. Jedyny pomruk,
jaki wyczuwał mój zmysł słuchu, dochodził z dala. Mieliśmy szczęście znaleźć
mieszkanie jednocześnie blisko mojej pracy i daleko od centrum, całego
tego zgiełku, pośpiechu, wyczuwanego nawet w tak pozornie spokojnym mieście jak
N. W okolicy było kilka kawiarni, drobnych sklepików, bibliotek, antykwariat,
co w zupełności nam wystarczało. Byłoby to niemal idealne miejsce, gdyby nie
fakt, że aby dojechać do najbliższego lasu musieliśmy przemierzyć samochodem
całe miasto, a później jeszcze kilka podmiejskich wiosek. Lubiłem las.
Brakowało mi możliwości znalezienia się w nim po piętnastu minutach od wyjścia
z domu, idąc pieszo. Tak było zanim przeprowadziłem się do N.
Droga minęła spokojnie, na przechodzeniu niespiesznym
krokiem obok kolejnych sklepowych witryn, wejść do obdartych z farby kamienic.
Gdy udało mi się po zabawie w chowanego z kluczami przekroczyć próg bloku,
zobaczyłem śpiącego pod ścianą pijaka. Był czerwony od alkoholu, opatulony
jakąś podartą szmatą. Sapał ciężko. Leżał na zimnym betonie, śmierdział tanim
winem. Rozpoznałem w nim męża kobiety z dołu, widzianej przeze mnie tylko raz,
bardzo rano, gdy śpieszyłem się na próbę. Ulica była pusta, a ja ledwo
wychyliłem nos zza drzwi, więc chyba nie zauważyła mojej obecności. Opierała
się o otwarte okno i spoglądała na budynek na przeciwko. Przypominała mi
wtedy kobietę z któregoś z obrazów Friedricha, zamkniętą, niedostępną, żyjącą w
zimnych czterech ścianach swojej wiecznej twierdzy- maleńkiego mieszkania.
Szkoda mi ludzi, którzy w życiu kompletnie sobie nie poradzili. Każdy ma na to
swoje rozwiązanie: on topi smutki w wódce, ona zamyka się na świat. Czasem
zastanawiam się, czy takie życie ma w ogóle sens. Po co żyć, skoro na nic się
już nie czeka? Skoro wszystko, o czym kiedykolwiek marzyliśmy, czego
kiedykolwiek pragnęliśmy, legło w gruzach i nie ma odwrotu? On już ledwo
trzymał się tego świata, ona zaś stara i ledwo wiążąca koniec z końcem. Dzieci
odwróciły się i nigdy już nie wracały. Ja, przynajmniej na miejscu tej biedaczki,
dawno temu zafundowałbym sobie eutanazję. Nie chcę nigdy
tak żyć.
Otworzyłem kluczem drzwi do naszego mieszkania, które przywitało
mnie półmrokiem i ciszą. Światło wydobywało się jedynie z sypialni, jednak dość
słabe, przygaszone. Pomyślałem, że może usnął przy czytaniu książki,
zapomniawszy uprzednio zgasić lampkę. Przeszedłem przez korytarz do łazienki,
gdzie umyłem twarz i przeczesałem ręką włosy, po czym ruszyłem ku rzekomemu
źródłu światła. Uchyliłem drzwi i ujrzałem Łukasza, który nie spał, siedział na
łóżku i delikatnie, z nutą niepewności, uśmiechał się do mnie. Ubrany był
dziwacznie, bo nie w nasz ulubiony rodzaj piżamy, czyli podkoszulek i bokserki,
stosowne dla tej godziny, a w coś zdecydowanie niecodzinnego- białą, zapiętą
pod samą szyję koszulę, czarne, dopasowane spodnie i moją ulubioną, zieloną
marynarkę. Szyję zdobiła mu czarna muszka. Zbiło mnie to z tropu.
- Czekałem na ciebie -odpowiedział na mój pytający wzrok,
lustrujący go od stóp do głów.
- Dlaczego wyglądasz tak, jakbyś wybierał się na jakąś długo wyczekiwaną premierę? -zapytałem. Zignorował jednak moje pytanie. Podszedł,
wspiął się na palce i delikatnie mnie pocałował. Oczy mu lśniły, a oddech miał
odrobinę przyspieszony. Pociągnął mnie za rękę na łóżko, po czym posadził obok
siebie na brzegu. Następnie wziął jedną z moich dłoni w swoje i zaczął łagodnie
ją przekręcać przed oczyma. Uwielbiałem jego dotyk. Lubiłem gdy wodził moimi
palcami po ciałach swoim i moim oraz gdy przykładał je do twarzy i delikatnie
się po niej gładził. Spojrzeliśmy na siebie czule. Znów dostrzegłem w jego
twarzy niepewność, jednak tym razem nie zdążyłem zadać pytania, bo znów mnie
pocałował. Mocniej i namiętniej niż wcześniej, nieznacznie zahaczając zębami
moją dolną wargę. Ujął mnie ręką za szyję i pogładził po włosach z tyłu głowy.
Kiedy nasze usta odłączyły się wreszcie od siebie, spuścił rękę w dół i tym
razem wylądowała ona na moim udzie. Było mi bardzo błogo.
-Chwilkę na ciebie czekałem. Już miałem szukać telefonu, by
napisać, gdy usłyszałem, że drzwi bloku się otwierają- rzekł anielskim dla mnie
w tym momencie głosem.
-Wszystko się przedłużyło. Mam nadzieję, że się na mnie nie
gniewasz- odpowiedziałem.
-Nie, mogę nawet powiedzieć, że jestem ci wdzięczny za to
spóźnienie. Trochę się denerwuję.
-Zauważyłem od razu, gdy wszedłem. Dlaczego?
- Bo.. bo chciałbym ci dzisiaj coś dać. Albo raczej: chciałbym
dzisiaj o coś cię poprosić. I chciałem, żeby było choć odrobinę wyjątkowo.
Teraz już zupełnie nie wiedziałem, co jest powodem naszej nocnej
rozmowy. Przechyliłem delikatnie głowę, co miało znaczyć, że zamieniam się w
słuch, Łukasz jednak nic nie mówił. Odszedłem więc od łóżka i stanąłem na
wprost niego, zamykając jego dłonie w swoich. Były dużo mniejsze niż moje,
delikatniejsze i jakby na zawsze chłopięce. W ścianie naprzeciw mnie było duże
okno, przez które widziałem rozgwieżdżone niebo. W szybie odbijał się nasz
obraz, osnuty pomarańczowawym światłem lampki. Cisza była niemal namacalna, a
jednak przerywana moim głośniejszym oddechem. Spojrzał mi w oczy.
-To coś, co chciałem ci dać... to moja pamiątka- szepnął.
Z kieszeni spodni wyjął w tym samym momencie najzwyklejszy
drewniany guzik, zawieszony na brązowym rzemyku. Rozwiązał go i
wzrokiem zapytał, czy może. Skinąłem głową.
-Dostałem go od nieznajomego, który zaczepił mnie pewnego razu na
ulicy. Była noc, a ja wracałem piechotą od babci. Miałem może z sześć lat, nie
pamiętam już, dlaczego byłem wtedy bez niczyjej opieki. Powiedział, że to
ostatnia rzecz, jaka została mu po ukochanym synu. Stracił go kilka lat
wcześniej. Wyznał mi, że wkrótce umrze i nie będzie kto miał się tym
zaopiekować, i że do pewnego stopnia przypominam mu syna.Wtedy był to dla mnie
tylko zwykły guzik na kawałku sznurka, jednak z czasem nie rozstawałem się z
nim na krok. Kiedy na niego patrzę, widzę historię chłopca i jego ojca,
których coś rozdzieliło, historię, której nigdy nie uda mi się
rozwiązać. Stał się dla mnie czymś bardzo bliskim, wydawało mi się, że
jest najciekawszą, najwspanialszą rzeczą, jaką kiedykolwiek miałem, taką
najbardziej osobistą, o której istnieniu wiem tylko ja. Teraz tą rzeczą jesteś ty.
Już go nie potrzebuję. Nigdy nie pokazałem ci go wcześniej, bo chciałem
zachować go właśnie na ten dzień. Przepraszam. -mówił, wiążąc rzemyk na mojej
szyi.
-Powiedziałem też, że chciałem cię o coś prosić... Nigdy, naprawdę
nigdy, nie spotkałem kogoś, kogo kochałbym tak bardzo jak ciebie. Każdy twój
oddech, twoje słowo, twój krok, twój powrót, twój uśmiech, twój dotyk, twoja
łza, twój śmiech, twoja złość, twoja pomyłka, twój głos, gdy śpiewasz, twoje
zamknięte oczy, gdy śpisz, twój urok, gdy opowiadasz, twoje zamyślenie, gdy
czytasz książkę, twoja czułość, gdy się sobie oddajemy, twoja uszczypliwość i
ironia, gdy się śmiejesz i ja wiem, że ze mnie, twoja dziecinność, gdy razem
robimy bzdury, to, że coś lubisz i to, że coś ci się nie podoba, są dla mnie
kolejnym, codziennie nowym i cudownym natchnieniem, kolejnym powodem, by rano
wstać i zupełnie inaczej niż zwykle potknąć się na ulicy. Proszę, byś został ze
mną już na zawsze, bo wiem, że nie będę umiał, nie będę chciał inaczej, że bez
ciebie po prostu umieram. Można żyć życiem bez treści, jeśli nigdy się jej nie
poznało. Kiedy odnajdziesz treść swojego życia, jej utrata jest wyrokiem.
Jesteś treścią mojego życia. Chciałbym, byś pozostał ze mną aż do szarego
poranka śmierci.
Nie mogłem wymówić ani słowa. Był to pierwszy raz, kiedy tak
bezpośrednio i tak pięknie wyznał mi swoje uczucia. Każde jego zdanie z jednej
strony zupełnie do mnie nie docierało, a z drugiej chłonąłem je całym sobą,
całym moim umysłem i całym ciałem. Moje serce po raz kolejny znalazło się na
zewnątrz. Nie odpowiedziałem mu, w tym momencie nie wiedziałem, co mógłbym powiedzieć. Zamiast tego najmocniej i najnamiętniej wdarłem się w jego wargi. Kochaliśmy się do pierwszego blasku słońca.
Była to najpiękniejsza noc całego mojego życia.
czwartek, 31 maja 2012
34
dziećmi już nie jesteśmy wtedy, kiedy przestajemy wstydzić się mówić, że jesteśmy dziecinni
każdy jest na swój sposób dziecinny
środa, 30 maja 2012
wtorek, 22 maja 2012
32
nie każdy jest biały, dlatego nie każdego można wybielić
ale każdego można próbować wyczyścić
tylko pamiętaj, że tkaniny różnie reagują na proszek
i możesz sprać kolor
ale każdego można próbować wyczyścić
tylko pamiętaj, że tkaniny różnie reagują na proszek
i możesz sprać kolor
czwartek, 17 maja 2012
31
wchłaniam wszystko jak gąbka i powoli zaczynam zatracać siebie samego. robię wbrew sobie, choć tego do końca nie czuję. za dużo złych ludzi, za dużo złych rzeczy, za dużo.
okropny stan umysłu i tej takiej reszty.
okropny stan umysłu i tej takiej reszty.
niedziela, 6 maja 2012
czwartek, 3 maja 2012
poniedziałek, 23 kwietnia 2012
niedziela, 22 kwietnia 2012
poniedziałek, 16 kwietnia 2012
25
nocą, w wannie
z papierosem i świeczkami
pływającymi w pianie
otwartym oknem
muzyką sączącą się tak delikatnie
i wolniej szybko bijącym sercem
z papierosem i świeczkami
pływającymi w pianie
otwartym oknem
muzyką sączącą się tak delikatnie
i wolniej szybko bijącym sercem
niedziela, 8 kwietnia 2012
24
dlaczego każdy ma wady? ponieważ każdy jest kimś.
dopiero człowiek, który nie miałby wad, byłby nikim
dopiero człowiek, który nie miałby wad, byłby nikim
piątek, 6 kwietnia 2012
niedziela, 1 kwietnia 2012
21
Nie wierzę w Boga, ponieważ oduczyli mnie tego moi stricte chrześcijańscy rodzice. Nie jest właściwą drogą zmuszać kogoś do wiary, czy jej praktykowania jakiegokolwiek. A raczej niby-wiary. Większości ludzi tylko się wydaje, że wierzą. Uwierzyć w cokolwiek naprawdę i do końca udaje się bardzo rzadko, niemalże nigdy. Bo i niczego na tym świecie nie możemy być pewni.
wtorek, 27 marca 2012
poniedziałek, 26 marca 2012
17
Wygląda odrobinę inaczej, niż sobie wyobrażałem w mojej maleńkiej głowie, ale jest nadal tak samo uroczy, tak samo kochany, tak samo przystojny, tak samo elegancki, tak samo inteligentny, tak samo łukaszkowy, tak samo mój. Och, jaka rozkosz obłapia moje serce, kochany! Najszczersza z tych najszczerszych
sobota, 24 marca 2012
środa, 21 marca 2012
15
Siedziałem właśnie przy parapecie z lampą i czytałem książkę, gdy usłyszałem, że podnosi się z posłania. Była noc. Obróciłem się z delikatnym uśmiechem na wargach. Mówił mi słabym głosem o liście, który chciałby, żebym do niego napisał. List zakończony już latem. Nigdy nie wysłany, nigdy nie wyjęty z szuflady i nigdy nie czytany.
wtorek, 20 marca 2012
14
Właśnie wtedy, tej pewnej nocy spotkaliśmy się na zwykłej parkowej ławce. Siedział milczący, z dłońmi złożonymi na kolanach i z kapturem na głowie. Był bladocerzasty, kościsty, miał jaśniusieńkie włosy i oczy koloru nieba, które wiosną przegląda się w najczystszych wodach górskiego strumyka. Nie był wysoki- niższy ode mnie, a przecież mnie także poskąpiono centymetrów. Nie mówił dużo, ale zdecydowanie pięknie potrafił do mnie mówić, z czymś szlachetnym w swoich słowach. Powiedział mi, że tańczy, i że lubi śnieg, oraz że tak jak ja przepada za pisarstwem. Czytał książki, miał kota imieniem Renata, poza tym chciał, żeby śledzie na sznurku czytały jego twórczość i był zachwycony nastrojowością skandynawskich pustkowi, lasów. Rozmowa była zgrabna, przerywana tylko krótkimi oddechami. Spacer w milczeniu przyjemniejszy niż gdybyśmy mieli mówić o najciekawszych rzeczach. Pomyślałem sobie wtedy, że to musi być wyjątkowy człowiek. Rozmawialiśmy więc, dużo rozmawialiśmy, o wszystkim, co tylko przyszło na myśl. Podczas długich spotkań zadawałem pytania dziwne, ciekawskie i dwuznaczne, a on odpowiadał i uśmiechał się do mnie. Jego oczy lśniły wówczas jak diamenty rozrzucane rankiem po soczystej trawie w ogrodzie. Palił ze mną papierosy na armatach i wspólnie liczył czerwone auta jadące drogą. Aby dzień był dobry, musiało ich przejechać jeden za drugim co najmniej cztery. Mieliśmy nawet pewną skalę. Uwierz mi, iż czasem to naprawdę się sprawdzało, choć teraz zastanawiam się, czy nie dzięki niezbadanej ludzkiej podświadomości. Mojej i Jego. Bywaliśmy razem w kawiarniach, sklepach, teatrach, kinach, parkach. Razem wszędzie chodziliśmy i jeździliśmy. Opowiadaliśmy historie wczorajsze i dzisiejsze, zaś o jutrzejszych zwykliśmy mawiać niewiele. Obaj byliśmy bardzo spontaniczni. O zmierzchu dwudziestego dziewiątego grudnia dwa tysiące trzeciego roku, siedząc na tej samej ławce, pierwszy raz mnie pocałował. A później zamieszkaliśmy razem.
Moje serce było na zewnątrz. Od tego czasu jedynym rozstaniem stały się poranne podróże do sklepu. Był to najszczęśliwszy okres długich, wspólnych kąpieli w wannie w naszym kącie, czytania na głos książek wypożyczonych z biblioteki za rogiem, jedzenia razem śniadań na balkonie i przy papierosie, a także milczących spacerów wzdłuż morza. Dni płynęły niczym chmury latem. Raz znikały całkowicie, zatopione we wspólnym czasie, kiedy indziej przysłaniały niebo i były ciężkie, samotne, smutne. Poznawaliśmy siebie, swoje dusze i ciała. Prasowałem mu koszule i kupowałem chabry na wszelkie okazje. Lubił to. Tak, jak ja lubiłem gdy zabierał mnie na spacery do lasu czy na górkę pod psychiatrykiem, gdzie leżeliśmy w trawie patrząc w niebo, albo gdy razem nie przesypialiśmy nocy. Kochaliśmy się w łóżku, w świeżej pościeli, pod materiałowym niebem moskitiery. Zawsze potem zasypiałem na jego nagiej piersi, otulony całym moim światem. Czułem się wtedy lepiej. Czułem, że ktoś mnie pragnie i potrzebuje. Nasza relacja w swoim poplątaniu przypominała kłębek włóczki, którym niesforny kot bawi się pod stołem w kuchni, a jednocześnie była niesamowicie prosta, szczera. Kochałem go tak, jak zawsze pragnąłem kochać, czyli bez wątpliwości. Choć niedługo miał minąć rok od naszego pierwszego spotkania, my poznawaliśmy każdy dzień na nowo.
Lato było wtedy wyjątkowo nieładne, pochmurne i deszczowe. On się cieszył. Lubił deszcz tak samo jak śnieg, dlatego częściej niż zwykle chodziliśmy wówczas do lasu. Ja z parasolem, on bez. Śmiał się ze mnie, gdy nie chciałem wychylić spod niego nosa, gdy jemu chmury obrywały się na głowę. Pewnego razu położył rękę na rączce parasola i popatrzył na mnie wymownym wzrokiem. Jak się pewnie domyślasz, nie oponowałem wobec zawartej w nim prośby. Złożył parasol i położył go na ziemi, po czym jedną moją dłoń położył sobie na barku, zaś drugą ujął we własne. Przysunął mnie blisko siebie, nakazał gestem oprzeć głowę o swoje drugie ramię i sam wtulił się w mokry już sweter na mojej piersi. Był to pierwszy raz, kiedy ze mną tak zatańczył. Stąpaliśmy delikatnie po zielonym parkiecie mchu, lawirując wśród drzew i tuląc się w rytm melodii wystukiwanej przez spadające krople. Rzeczywistość rozpływała się wraz z każdym kolejnym oddechem, szybszym biciem serca, nieśmiałym spojrzeniem w oczy. Nasz wspólny świat znajdował się po drugiej stronie tajemniczej zasłony, która chroniła nas przed wszystkim, czego nie chcieliśmy widzieć.
A później to wszystko po prostu się skończyło.
Czytałem mu biografie, gdy leżał w ohydnej szpitalnej piżamie i wykrochmalonej, twardej pościeli. Ciągle kasłał. Na sali była starsza pani, też z chorymi płucami, która zawsze uśmiechała się na mój widok. Wiedziała. Cieszyła się.
Pewnej nocy oskrzela nie chciały dopuścić tlenu do jego organizmu. Miałem im to za złe. Przecież męczyły go tym od urodzenia, a ostatnio i tak ma wiele problemów! Czy nie mogły sobie odpuścić? Łzy ciekły same.
Dwunastego stycznia dwa tysiące piątego roku zadzwonił telefon. Lekarz powiedział, żebym jak najszybciej przyjechał. Kiedy zdyszany przekroczyłem próg, zastałem salę wypełnioną pustymi łóżkami. Jak się później dowiedziałem, starsza pani także zgasła, poprzedniej nocy we śnie.
Rak zjadał mu płuca. Zamknął drzwi. Odebrał życie.
Do teraz często odwiedzam dawne szczęśliwe miejsca, pachnące czasami, które odeszły tamtego styczniowego poranka. Stara kamienica, a razem z nią mieszkanie, które kiedyś wynajmowaliśmy, została sprzedana innemu właścicielowi i zburzona. Czasem siadając na armatach marzę, by cofnąć czas. By palony wtedy papieros nigdy nie zgasł. By ulicami jeździły wyłącznie czerwone auta.
Moje serce było na zewnątrz. Od tego czasu jedynym rozstaniem stały się poranne podróże do sklepu. Był to najszczęśliwszy okres długich, wspólnych kąpieli w wannie w naszym kącie, czytania na głos książek wypożyczonych z biblioteki za rogiem, jedzenia razem śniadań na balkonie i przy papierosie, a także milczących spacerów wzdłuż morza. Dni płynęły niczym chmury latem. Raz znikały całkowicie, zatopione we wspólnym czasie, kiedy indziej przysłaniały niebo i były ciężkie, samotne, smutne. Poznawaliśmy siebie, swoje dusze i ciała. Prasowałem mu koszule i kupowałem chabry na wszelkie okazje. Lubił to. Tak, jak ja lubiłem gdy zabierał mnie na spacery do lasu czy na górkę pod psychiatrykiem, gdzie leżeliśmy w trawie patrząc w niebo, albo gdy razem nie przesypialiśmy nocy. Kochaliśmy się w łóżku, w świeżej pościeli, pod materiałowym niebem moskitiery. Zawsze potem zasypiałem na jego nagiej piersi, otulony całym moim światem. Czułem się wtedy lepiej. Czułem, że ktoś mnie pragnie i potrzebuje. Nasza relacja w swoim poplątaniu przypominała kłębek włóczki, którym niesforny kot bawi się pod stołem w kuchni, a jednocześnie była niesamowicie prosta, szczera. Kochałem go tak, jak zawsze pragnąłem kochać, czyli bez wątpliwości. Choć niedługo miał minąć rok od naszego pierwszego spotkania, my poznawaliśmy każdy dzień na nowo.
Lato było wtedy wyjątkowo nieładne, pochmurne i deszczowe. On się cieszył. Lubił deszcz tak samo jak śnieg, dlatego częściej niż zwykle chodziliśmy wówczas do lasu. Ja z parasolem, on bez. Śmiał się ze mnie, gdy nie chciałem wychylić spod niego nosa, gdy jemu chmury obrywały się na głowę. Pewnego razu położył rękę na rączce parasola i popatrzył na mnie wymownym wzrokiem. Jak się pewnie domyślasz, nie oponowałem wobec zawartej w nim prośby. Złożył parasol i położył go na ziemi, po czym jedną moją dłoń położył sobie na barku, zaś drugą ujął we własne. Przysunął mnie blisko siebie, nakazał gestem oprzeć głowę o swoje drugie ramię i sam wtulił się w mokry już sweter na mojej piersi. Był to pierwszy raz, kiedy ze mną tak zatańczył. Stąpaliśmy delikatnie po zielonym parkiecie mchu, lawirując wśród drzew i tuląc się w rytm melodii wystukiwanej przez spadające krople. Rzeczywistość rozpływała się wraz z każdym kolejnym oddechem, szybszym biciem serca, nieśmiałym spojrzeniem w oczy. Nasz wspólny świat znajdował się po drugiej stronie tajemniczej zasłony, która chroniła nas przed wszystkim, czego nie chcieliśmy widzieć.
A później to wszystko po prostu się skończyło.
Czytałem mu biografie, gdy leżał w ohydnej szpitalnej piżamie i wykrochmalonej, twardej pościeli. Ciągle kasłał. Na sali była starsza pani, też z chorymi płucami, która zawsze uśmiechała się na mój widok. Wiedziała. Cieszyła się.
Pewnej nocy oskrzela nie chciały dopuścić tlenu do jego organizmu. Miałem im to za złe. Przecież męczyły go tym od urodzenia, a ostatnio i tak ma wiele problemów! Czy nie mogły sobie odpuścić? Łzy ciekły same.
Dwunastego stycznia dwa tysiące piątego roku zadzwonił telefon. Lekarz powiedział, żebym jak najszybciej przyjechał. Kiedy zdyszany przekroczyłem próg, zastałem salę wypełnioną pustymi łóżkami. Jak się później dowiedziałem, starsza pani także zgasła, poprzedniej nocy we śnie.
Rak zjadał mu płuca. Zamknął drzwi. Odebrał życie.
Do teraz często odwiedzam dawne szczęśliwe miejsca, pachnące czasami, które odeszły tamtego styczniowego poranka. Stara kamienica, a razem z nią mieszkanie, które kiedyś wynajmowaliśmy, została sprzedana innemu właścicielowi i zburzona. Czasem siadając na armatach marzę, by cofnąć czas. By palony wtedy papieros nigdy nie zgasł. By ulicami jeździły wyłącznie czerwone auta.
niedziela, 18 marca 2012
12
dzisiejszej nocy mam ochotę napisać długi list do nieistniejącego przyjaciela i opisać całe moje życie od stóp aż po najbardziej sterczące kłębki loków na głowie. muszę pamiętać tylko, że jutro jest kolejny dzień i że zapisując ostatnią literę nie przestanę oddychać
11
w takich chwilach bardziej rozumiem wszystkich palaczy, alkoholików, narkomanów i innych uzależnionych od czegokolwiek. anorektyczki, bulimiczki, chorych psychicznie, załamanych, z nieuleczalną depresją, zbrodniarzy, łgarzy, wariatów, bezdomnych, dziwki, skaczących z okna, podcinających sobie żyły, skaczących z mostu. Ci ludzie po prostu nie radzą sobie ze swoim życiem
sobota, 17 marca 2012
9
kiedy słucham, jak mówisz mi na ucho wszystkie te cudowności, mam ochotę poderwać się z uśmiechem na ustach, tańczyć, śpiewać co sił w płucach! w tych innych chwilach moje serce jest lżejsze od wiatru, jednocześnie nie istnieje i czuję je bardziej
czwartek, 15 marca 2012
8
- Czy jesteś zły na mnie?
- Oczywiście, że nie - odrzekłem, a cały mój gniew ulatniał się wraz z wypowiadanymi słowami. To tak, jakby ktoś nagle wypuścił z mojego serca balonik wypełniony helem i rozzłoszczeniem, a on po prostu odleciał. Lubiłem, kiedy tak na mnie działał.
- Oczywiście, że nie - odrzekłem, a cały mój gniew ulatniał się wraz z wypowiadanymi słowami. To tak, jakby ktoś nagle wypuścił z mojego serca balonik wypełniony helem i rozzłoszczeniem, a on po prostu odleciał. Lubiłem, kiedy tak na mnie działał.
7
Nienawidzę, kiedy nie kończysz rozmowy ze mną, więc wolę już, żebyś w ogóle do mnie nie mówił!- powiedziała. Było to oczywiście najsłodsze kłamstwo i całe jej ciało krzyczało, by został jeszcze choć chwilę.
poniedziałek, 12 marca 2012
6
pocieszeniem wówczas staje się to, że ktoś jednak o Tobie myśli i że smuci się z należącego do Ciebie powodu. nie pozwala mu to spać. to coś znaczącego
czasem tak myślimy, choć naprawdę znaczymy tyle co popiół
czasem tak myślimy, choć naprawdę znaczymy tyle co popiół
niedziela, 11 marca 2012
3
-W kim jesteś zakochana, Sadie?
-Lubisz sekrety?
-Lubię, kochana.
-To będzie nasz mały sekret, dobrze?
-W porządku, ale najpierw muszę się z nim poznać, inaczej nie będę mógł nazywać go swoim.
-Ja... Ja zakochałam się w Tobie, M.
-Lubisz sekrety?
-Lubię, kochana.
-To będzie nasz mały sekret, dobrze?
-W porządku, ale najpierw muszę się z nim poznać, inaczej nie będę mógł nazywać go swoim.
-Ja... Ja zakochałam się w Tobie, M.
2
przy tej właśnie wiadomości dotarło do mnie, że już nigdy więcej nie zobaczę jego twarzy. że już nigdy więcej nie rozświetli jej dla mnie uśmiech. że to koniec
1
łóżko pachnące miłością. pościel już pusta, a wciąż ciepła uczuciem. teraz tylko pocałunek w drzwiach i oczekiwanie na kolejny początek wszechświata po wiecznej ciszy. chciałabym umrzeć z miłości, panie, ale umierać jest łatwiej niż żyć. dlatego jestem
Subskrybuj:
Posty (Atom)