Tego dnia ostatni spektakl w naszym teatrze odbywał się późnym
wieczorem. W drogę do domu ruszyłem już po północy. Pamiętam, że nie miałem
ochoty, mimo zmęczenia odczuwanego ciałem i umysłem, odbyć kolejnej mętnej
podróży komunikacją miejską, dlatego zarzuciłem na ramiona płaszcz i ruszyłem
pogrążającymi się powoli w nocnym letargu uliczkami miasta. Pomarańczowo-żółte
światło latarni rozjaśniało mi wyłożoną kostką jezdnię. Było cicho, sennie.
Wiatr ustał kilka dni temu. Wieczorami robiło się coraz zimniej. Jedyny pomruk,
jaki wyczuwał mój zmysł słuchu, dochodził z dala. Mieliśmy szczęście znaleźć
mieszkanie jednocześnie blisko mojej pracy i daleko od centrum, całego
tego zgiełku, pośpiechu, wyczuwanego nawet w tak pozornie spokojnym mieście jak
N. W okolicy było kilka kawiarni, drobnych sklepików, bibliotek, antykwariat,
co w zupełności nam wystarczało. Byłoby to niemal idealne miejsce, gdyby nie
fakt, że aby dojechać do najbliższego lasu musieliśmy przemierzyć samochodem
całe miasto, a później jeszcze kilka podmiejskich wiosek. Lubiłem las.
Brakowało mi możliwości znalezienia się w nim po piętnastu minutach od wyjścia
z domu, idąc pieszo. Tak było zanim przeprowadziłem się do N.
Droga minęła spokojnie, na przechodzeniu niespiesznym
krokiem obok kolejnych sklepowych witryn, wejść do obdartych z farby kamienic.
Gdy udało mi się po zabawie w chowanego z kluczami przekroczyć próg bloku,
zobaczyłem śpiącego pod ścianą pijaka. Był czerwony od alkoholu, opatulony
jakąś podartą szmatą. Sapał ciężko. Leżał na zimnym betonie, śmierdział tanim
winem. Rozpoznałem w nim męża kobiety z dołu, widzianej przeze mnie tylko raz,
bardzo rano, gdy śpieszyłem się na próbę. Ulica była pusta, a ja ledwo
wychyliłem nos zza drzwi, więc chyba nie zauważyła mojej obecności. Opierała
się o otwarte okno i spoglądała na budynek na przeciwko. Przypominała mi
wtedy kobietę z któregoś z obrazów Friedricha, zamkniętą, niedostępną, żyjącą w
zimnych czterech ścianach swojej wiecznej twierdzy- maleńkiego mieszkania.
Szkoda mi ludzi, którzy w życiu kompletnie sobie nie poradzili. Każdy ma na to
swoje rozwiązanie: on topi smutki w wódce, ona zamyka się na świat. Czasem
zastanawiam się, czy takie życie ma w ogóle sens. Po co żyć, skoro na nic się
już nie czeka? Skoro wszystko, o czym kiedykolwiek marzyliśmy, czego
kiedykolwiek pragnęliśmy, legło w gruzach i nie ma odwrotu? On już ledwo
trzymał się tego świata, ona zaś stara i ledwo wiążąca koniec z końcem. Dzieci
odwróciły się i nigdy już nie wracały. Ja, przynajmniej na miejscu tej biedaczki,
dawno temu zafundowałbym sobie eutanazję. Nie chcę nigdy
tak żyć.
Otworzyłem kluczem drzwi do naszego mieszkania, które przywitało
mnie półmrokiem i ciszą. Światło wydobywało się jedynie z sypialni, jednak dość
słabe, przygaszone. Pomyślałem, że może usnął przy czytaniu książki,
zapomniawszy uprzednio zgasić lampkę. Przeszedłem przez korytarz do łazienki,
gdzie umyłem twarz i przeczesałem ręką włosy, po czym ruszyłem ku rzekomemu
źródłu światła. Uchyliłem drzwi i ujrzałem Łukasza, który nie spał, siedział na
łóżku i delikatnie, z nutą niepewności, uśmiechał się do mnie. Ubrany był
dziwacznie, bo nie w nasz ulubiony rodzaj piżamy, czyli podkoszulek i bokserki,
stosowne dla tej godziny, a w coś zdecydowanie niecodzinnego- białą, zapiętą
pod samą szyję koszulę, czarne, dopasowane spodnie i moją ulubioną, zieloną
marynarkę. Szyję zdobiła mu czarna muszka. Zbiło mnie to z tropu.
- Czekałem na ciebie -odpowiedział na mój pytający wzrok,
lustrujący go od stóp do głów.
- Dlaczego wyglądasz tak, jakbyś wybierał się na jakąś długo wyczekiwaną premierę? -zapytałem. Zignorował jednak moje pytanie. Podszedł,
wspiął się na palce i delikatnie mnie pocałował. Oczy mu lśniły, a oddech miał
odrobinę przyspieszony. Pociągnął mnie za rękę na łóżko, po czym posadził obok
siebie na brzegu. Następnie wziął jedną z moich dłoni w swoje i zaczął łagodnie
ją przekręcać przed oczyma. Uwielbiałem jego dotyk. Lubiłem gdy wodził moimi
palcami po ciałach swoim i moim oraz gdy przykładał je do twarzy i delikatnie
się po niej gładził. Spojrzeliśmy na siebie czule. Znów dostrzegłem w jego
twarzy niepewność, jednak tym razem nie zdążyłem zadać pytania, bo znów mnie
pocałował. Mocniej i namiętniej niż wcześniej, nieznacznie zahaczając zębami
moją dolną wargę. Ujął mnie ręką za szyję i pogładził po włosach z tyłu głowy.
Kiedy nasze usta odłączyły się wreszcie od siebie, spuścił rękę w dół i tym
razem wylądowała ona na moim udzie. Było mi bardzo błogo.
-Chwilkę na ciebie czekałem. Już miałem szukać telefonu, by
napisać, gdy usłyszałem, że drzwi bloku się otwierają- rzekł anielskim dla mnie
w tym momencie głosem.
-Wszystko się przedłużyło. Mam nadzieję, że się na mnie nie
gniewasz- odpowiedziałem.
-Nie, mogę nawet powiedzieć, że jestem ci wdzięczny za to
spóźnienie. Trochę się denerwuję.
-Zauważyłem od razu, gdy wszedłem. Dlaczego?
- Bo.. bo chciałbym ci dzisiaj coś dać. Albo raczej: chciałbym
dzisiaj o coś cię poprosić. I chciałem, żeby było choć odrobinę wyjątkowo.
Teraz już zupełnie nie wiedziałem, co jest powodem naszej nocnej
rozmowy. Przechyliłem delikatnie głowę, co miało znaczyć, że zamieniam się w
słuch, Łukasz jednak nic nie mówił. Odszedłem więc od łóżka i stanąłem na
wprost niego, zamykając jego dłonie w swoich. Były dużo mniejsze niż moje,
delikatniejsze i jakby na zawsze chłopięce. W ścianie naprzeciw mnie było duże
okno, przez które widziałem rozgwieżdżone niebo. W szybie odbijał się nasz
obraz, osnuty pomarańczowawym światłem lampki. Cisza była niemal namacalna, a
jednak przerywana moim głośniejszym oddechem. Spojrzał mi w oczy.
-To coś, co chciałem ci dać... to moja pamiątka- szepnął.
Z kieszeni spodni wyjął w tym samym momencie najzwyklejszy
drewniany guzik, zawieszony na brązowym rzemyku. Rozwiązał go i
wzrokiem zapytał, czy może. Skinąłem głową.
-Dostałem go od nieznajomego, który zaczepił mnie pewnego razu na
ulicy. Była noc, a ja wracałem piechotą od babci. Miałem może z sześć lat, nie
pamiętam już, dlaczego byłem wtedy bez niczyjej opieki. Powiedział, że to
ostatnia rzecz, jaka została mu po ukochanym synu. Stracił go kilka lat
wcześniej. Wyznał mi, że wkrótce umrze i nie będzie kto miał się tym
zaopiekować, i że do pewnego stopnia przypominam mu syna.Wtedy był to dla mnie
tylko zwykły guzik na kawałku sznurka, jednak z czasem nie rozstawałem się z
nim na krok. Kiedy na niego patrzę, widzę historię chłopca i jego ojca,
których coś rozdzieliło, historię, której nigdy nie uda mi się
rozwiązać. Stał się dla mnie czymś bardzo bliskim, wydawało mi się, że
jest najciekawszą, najwspanialszą rzeczą, jaką kiedykolwiek miałem, taką
najbardziej osobistą, o której istnieniu wiem tylko ja. Teraz tą rzeczą jesteś ty.
Już go nie potrzebuję. Nigdy nie pokazałem ci go wcześniej, bo chciałem
zachować go właśnie na ten dzień. Przepraszam. -mówił, wiążąc rzemyk na mojej
szyi.
-Powiedziałem też, że chciałem cię o coś prosić... Nigdy, naprawdę
nigdy, nie spotkałem kogoś, kogo kochałbym tak bardzo jak ciebie. Każdy twój
oddech, twoje słowo, twój krok, twój powrót, twój uśmiech, twój dotyk, twoja
łza, twój śmiech, twoja złość, twoja pomyłka, twój głos, gdy śpiewasz, twoje
zamknięte oczy, gdy śpisz, twój urok, gdy opowiadasz, twoje zamyślenie, gdy
czytasz książkę, twoja czułość, gdy się sobie oddajemy, twoja uszczypliwość i
ironia, gdy się śmiejesz i ja wiem, że ze mnie, twoja dziecinność, gdy razem
robimy bzdury, to, że coś lubisz i to, że coś ci się nie podoba, są dla mnie
kolejnym, codziennie nowym i cudownym natchnieniem, kolejnym powodem, by rano
wstać i zupełnie inaczej niż zwykle potknąć się na ulicy. Proszę, byś został ze
mną już na zawsze, bo wiem, że nie będę umiał, nie będę chciał inaczej, że bez
ciebie po prostu umieram. Można żyć życiem bez treści, jeśli nigdy się jej nie
poznało. Kiedy odnajdziesz treść swojego życia, jej utrata jest wyrokiem.
Jesteś treścią mojego życia. Chciałbym, byś pozostał ze mną aż do szarego
poranka śmierci.
Nie mogłem wymówić ani słowa. Był to pierwszy raz, kiedy tak
bezpośrednio i tak pięknie wyznał mi swoje uczucia. Każde jego zdanie z jednej
strony zupełnie do mnie nie docierało, a z drugiej chłonąłem je całym sobą,
całym moim umysłem i całym ciałem. Moje serce po raz kolejny znalazło się na
zewnątrz. Nie odpowiedziałem mu, w tym momencie nie wiedziałem, co mógłbym powiedzieć. Zamiast tego najmocniej i najnamiętniej wdarłem się w jego wargi. Kochaliśmy się do pierwszego blasku słońca.
Była to najpiękniejsza noc całego mojego życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz