poniedziałek, 11 czerwca 2012

35


Tego dnia ostatni spektakl w naszym teatrze odbywał się późnym wieczorem. W drogę do domu ruszyłem już po północy. Pamiętam, że nie miałem ochoty, mimo zmęczenia odczuwanego ciałem i umysłem, odbyć kolejnej mętnej podróży komunikacją miejską, dlatego zarzuciłem na ramiona płaszcz i ruszyłem pogrążającymi się powoli w nocnym letargu uliczkami miasta. Pomarańczowo-żółte światło latarni rozjaśniało mi wyłożoną kostką jezdnię. Było cicho, sennie. Wiatr ustał kilka dni temu. Wieczorami robiło się coraz zimniej. Jedyny pomruk, jaki wyczuwał mój zmysł słuchu, dochodził z dala. Mieliśmy szczęście znaleźć mieszkanie jednocześnie blisko mojej pracy i daleko od centrum, całego tego zgiełku, pośpiechu, wyczuwanego nawet w tak pozornie spokojnym mieście jak N. W okolicy było kilka kawiarni, drobnych sklepików, bibliotek, antykwariat, co w zupełności nam wystarczało. Byłoby to niemal idealne miejsce, gdyby nie fakt, że aby dojechać do najbliższego lasu musieliśmy przemierzyć samochodem całe miasto, a później jeszcze kilka podmiejskich wiosek. Lubiłem las. Brakowało mi możliwości znalezienia się w nim po piętnastu minutach od wyjścia z domu, idąc pieszo. Tak było zanim przeprowadziłem się do N.
 Droga minęła spokojnie, na przechodzeniu niespiesznym krokiem obok kolejnych sklepowych witryn, wejść do obdartych z farby kamienic. Gdy udało mi się po zabawie w chowanego z kluczami przekroczyć próg bloku, zobaczyłem śpiącego pod ścianą pijaka. Był czerwony od alkoholu, opatulony jakąś podartą szmatą. Sapał ciężko. Leżał na zimnym betonie, śmierdział tanim winem. Rozpoznałem w nim męża kobiety z dołu, widzianej przeze mnie tylko raz, bardzo rano, gdy śpieszyłem się na próbę. Ulica była pusta, a ja ledwo wychyliłem nos zza drzwi, więc chyba nie zauważyła mojej obecności. Opierała się o otwarte okno i spoglądała na budynek na przeciwko. Przypominała mi wtedy kobietę z któregoś z obrazów Friedricha, zamkniętą, niedostępną, żyjącą w zimnych czterech ścianach swojej wiecznej twierdzy- maleńkiego mieszkania. Szkoda mi ludzi, którzy w życiu kompletnie sobie nie poradzili. Każdy ma na to swoje rozwiązanie: on topi smutki w wódce, ona zamyka się na świat. Czasem zastanawiam się, czy takie życie ma w ogóle sens. Po co żyć, skoro na nic się już nie czeka? Skoro wszystko, o czym kiedykolwiek marzyliśmy, czego kiedykolwiek pragnęliśmy, legło w gruzach i nie ma odwrotu? On już ledwo trzymał się tego świata, ona zaś stara i ledwo wiążąca koniec z końcem. Dzieci odwróciły się i nigdy już nie wracały. Ja, przynajmniej na miejscu tej biedaczki, dawno temu zafundowałbym sobie eutanazję. Nie chcę nigdy tak żyć.
Otworzyłem kluczem drzwi do naszego mieszkania, które przywitało mnie półmrokiem i ciszą. Światło wydobywało się jedynie z sypialni, jednak dość słabe, przygaszone. Pomyślałem, że może usnął przy czytaniu książki, zapomniawszy uprzednio zgasić lampkę. Przeszedłem przez korytarz do łazienki, gdzie umyłem twarz i przeczesałem ręką włosy, po czym ruszyłem ku rzekomemu źródłu światła. Uchyliłem drzwi i ujrzałem Łukasza, który nie spał, siedział na łóżku i delikatnie, z nutą niepewności, uśmiechał się do mnie. Ubrany był dziwacznie, bo nie w nasz ulubiony rodzaj piżamy, czyli podkoszulek i bokserki, stosowne dla tej godziny, a w coś zdecydowanie niecodzinnego- białą, zapiętą pod samą szyję koszulę, czarne, dopasowane spodnie i moją ulubioną, zieloną marynarkę. Szyję zdobiła mu czarna muszka. Zbiło mnie to z tropu.
- Czekałem na ciebie -odpowiedział na mój pytający wzrok, lustrujący go od stóp do głów.
- Dlaczego wyglądasz tak, jakbyś wybierał się na jakąś długo wyczekiwaną premierę? -zapytałem. Zignorował jednak moje pytanie. Podszedł, wspiął się na palce i delikatnie mnie pocałował. Oczy mu lśniły, a oddech miał odrobinę przyspieszony. Pociągnął mnie za rękę na łóżko, po czym posadził obok siebie na brzegu. Następnie wziął jedną z moich dłoni w swoje i zaczął łagodnie ją przekręcać przed oczyma. Uwielbiałem jego dotyk. Lubiłem gdy wodził moimi palcami po ciałach swoim i moim oraz gdy przykładał je do twarzy i delikatnie się po niej gładził. Spojrzeliśmy na siebie czule. Znów dostrzegłem w jego twarzy niepewność, jednak tym razem nie zdążyłem zadać pytania, bo znów mnie pocałował. Mocniej i namiętniej niż wcześniej, nieznacznie zahaczając zębami moją dolną wargę. Ujął mnie ręką za szyję i pogładził po włosach z tyłu głowy. Kiedy nasze usta odłączyły się wreszcie od siebie, spuścił rękę w dół i tym razem wylądowała ona na moim udzie. Było mi bardzo błogo.
-Chwilkę na ciebie czekałem. Już miałem szukać telefonu, by napisać, gdy usłyszałem, że drzwi bloku się otwierają- rzekł anielskim dla mnie w tym momencie głosem.
-Wszystko się przedłużyło. Mam nadzieję, że się na mnie nie gniewasz- odpowiedziałem.
-Nie, mogę nawet powiedzieć, że jestem ci wdzięczny za to spóźnienie. Trochę się denerwuję.
-Zauważyłem od razu, gdy wszedłem. Dlaczego?
- Bo.. bo chciałbym ci dzisiaj coś dać. Albo raczej: chciałbym dzisiaj o coś cię poprosić. I chciałem, żeby było choć odrobinę wyjątkowo.
Teraz już zupełnie nie wiedziałem, co jest powodem naszej nocnej rozmowy. Przechyliłem delikatnie głowę, co miało znaczyć, że zamieniam się w słuch, Łukasz jednak nic nie mówił. Odszedłem więc od łóżka i stanąłem na wprost niego, zamykając jego dłonie w swoich. Były dużo mniejsze niż moje, delikatniejsze i jakby na zawsze chłopięce. W ścianie naprzeciw mnie było duże okno, przez które widziałem rozgwieżdżone niebo. W szybie odbijał się nasz obraz, osnuty pomarańczowawym światłem lampki. Cisza była niemal namacalna, a jednak przerywana moim głośniejszym oddechem. Spojrzał mi w oczy.
-To coś, co chciałem ci dać... to moja pamiątka- szepnął.
Z kieszeni spodni wyjął w tym samym momencie najzwyklejszy drewniany guzik, zawieszony na brązowym rzemyku. Rozwiązał go i wzrokiem zapytał, czy może. Skinąłem głową. 
-Dostałem go od nieznajomego, który zaczepił mnie pewnego razu na ulicy. Była noc, a ja wracałem piechotą od babci. Miałem może z sześć lat, nie pamiętam już, dlaczego byłem wtedy bez niczyjej opieki. Powiedział, że to ostatnia rzecz, jaka została mu po ukochanym synu. Stracił go kilka lat wcześniej. Wyznał mi, że wkrótce umrze i nie będzie kto miał się tym zaopiekować, i że do pewnego stopnia przypominam mu syna.Wtedy był to dla mnie tylko zwykły guzik na kawałku sznurka, jednak z czasem nie rozstawałem się z nim na krok. Kiedy na niego patrzę, widzę historię chłopca i jego ojca, których coś rozdzieliło, historię, której nigdy nie uda mi się rozwiązać. Stał się dla mnie czymś bardzo bliskim, wydawało mi się, że jest najciekawszą, najwspanialszą rzeczą, jaką kiedykolwiek miałem, taką najbardziej osobistą, o której istnieniu wiem tylko ja. Teraz tą rzeczą jesteś ty. Już go nie potrzebuję. Nigdy nie pokazałem ci go wcześniej, bo chciałem zachować go właśnie na ten dzień. Przepraszam. -mówił, wiążąc rzemyk na mojej szyi.
-Powiedziałem też, że chciałem cię o coś prosić... Nigdy, naprawdę nigdy, nie spotkałem kogoś, kogo kochałbym tak bardzo jak ciebie. Każdy twój oddech, twoje słowo, twój krok, twój powrót, twój uśmiech, twój dotyk, twoja łza, twój śmiech, twoja złość, twoja pomyłka, twój głos, gdy śpiewasz, twoje zamknięte oczy, gdy śpisz, twój urok, gdy opowiadasz, twoje zamyślenie, gdy czytasz książkę, twoja czułość, gdy się sobie oddajemy, twoja uszczypliwość i ironia, gdy się śmiejesz i ja wiem, że ze mnie, twoja dziecinność, gdy razem robimy bzdury, to, że coś lubisz i to, że coś ci się nie podoba, są dla mnie kolejnym, codziennie nowym i cudownym natchnieniem, kolejnym powodem, by rano wstać i zupełnie inaczej niż zwykle potknąć się na ulicy. Proszę, byś został ze mną już na zawsze, bo wiem, że nie będę umiał, nie będę chciał inaczej, że bez ciebie po prostu umieram. Można żyć życiem bez treści, jeśli nigdy się jej nie poznało. Kiedy odnajdziesz treść swojego życia, jej utrata jest wyrokiem. Jesteś treścią mojego życia. Chciałbym, byś pozostał ze mną aż do szarego poranka śmierci.

Nie mogłem wymówić ani słowa. Był to pierwszy raz, kiedy tak bezpośrednio i tak pięknie wyznał mi swoje uczucia. Każde jego zdanie z jednej strony zupełnie do mnie nie docierało, a z drugiej chłonąłem je całym sobą, całym moim umysłem i całym ciałem. Moje serce po raz kolejny znalazło się na zewnątrz. Nie odpowiedziałem mu, w tym momencie nie wiedziałem, co mógłbym powiedzieć. Zamiast tego najmocniej i najnamiętniej wdarłem się w jego wargi. Kochaliśmy się do pierwszego blasku słońca.
Była to najpiękniejsza noc całego mojego życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz